niedziela, 21 listopada 2010

Kings of Leon "Come Around Sundown"


Wydawnictwo: RCA Records
Rok: 2010
Gatunek: Rock

1. The End
2. Radioactive
5. Mary
6. The Face
8. Back Down South
9. Beach Side
10. No Money
11. Pony Up
12. Birthday
13. Mi Amigo
14. Pickup Truck
Zeszły rok należał do nich. Znajdźcie mi fana gitarowych brzmień, który nie podśpiewywał sobie „Sex on Fire” czy „Use Somebody”. Ba! Znajdźcie mi nastolatkę w trampkach i pseudo Ray Banach nie znającą tej kapeli. Rodzinny zespół zjeździł cały świat, spił śmietankę i zabrał się do pracy nad nowym albumem, o którym dzisiaj mowa.
I niestety mam wrażenie, że przy piątym (tak jest!) krążku panowie dali się ponieść artystycznej sodówie sukcesu. Jest to płyta znakomicie skrojona. Są melodie, refreny zapadające w ucho, całkiem niezłe teksty… i tylko brakuje tego żaru, tej rockowej nonszalancji. Bracia Followill poprzez swoja okładkę dali wyraźny znak gdzie ta płyta się sprawdzi najlepiej. Ano, na plaży o zachodzie słońca, kiedy to w towarzystwie osmaganych słońcem surferów popijać się będzie kolejne piwo.
Z żalem stwierdzam, że nie umiem znaleźć nawet jednego utworu nie pasującego do całości. Śliczniej i lukrowanej. No, może „Mi Amigo” jest mi najbliższy, ale to chyba przez jakieś niewytłumaczalne skojarzenie z Bobem Dylanem. Moje pierwsze zetknięcie się z singlem „Radioactive” wróżyło, że nie pokocham tego albumu. Nie zajadę go na amen jak to było z wcześniejszym „Only by the Night”. Przeczucie było prawdziwe, bo ochoty by do niego wracać szczególnej nie mam. Może na wypadek ich koncertu na Openerze 2011. Żeby poddać się hipnozie tłumu, ot tyle…

Autorem tekstu jest:
Milena Wrzesień


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz